Dzień dobry, ten zasłyszany frazes, że rzekomo czas leczy rany mnie irytuje, mam poważny problem od 3 lat, pierwszy rok to był krotochwilny, jakoś go przetrwałem, drugi minął tak po prostu, zbliża się 3 i czuję się zmiażdżony, zniszczony, bez sensu wszystko, coś tam niby robię ale to droga przez mękę. Mam kłopot poważny, czas który ma leczyć razy po tym jak mija to człowiek sobie przypomina i rozdrapuje starą ranę, jak tylko sobie przypomni pewne fakty. To się jadzi, może dojść do gangreny. Smutny ten czas co ponoć leczy rany a tu ni w ząb. Czy jestem osamotniony w tym życiowym procederze?