Ostatnio zauważyłem że na przestrzeni lat, to co uważałem za "fajną prace", albo raczej miejsce w którym chciałbym spędzić dużo czasu, mocno się zmieniało.
Przed pierwszą pracą miałem mocno zakrzywione spojrzenie na rynek przez narzekanie starych dziadów i wydawało mi sie, że takie rzeczy jak stabilność, wypłaty na czas, praca w wybranym przez siebie zawodzie, to w pełni wystarczające cechy do szczęścia.
Później, jak już udało się znaleźć prace, zmieniło się to w chęć robienia czegoś większego, poważniejszego, jako junior nie podobało mi sie to, że byłem tylko małym kawałkiem całości, wydawało mi się że robiąc ważne rzeczy, będe bardziej zadowolony, nawet mimo irytującego zakresu obowiązków. Po popracowaniu przy ważniejszych rzeczach, od których zależy dużo ludzi i pieniędzy, stwierdziłem że to wcale nie jest takie fajne, bo poza samym początkiem, rzadko czuje się powagę sytuacji, a jak już się ją czuje to zazwyczaj w negatywnym znaczeniu. Często taka praca jest po prostu nudna a jedyną okazją do bycia dumnym z siebie, są jakieś podsumowania kilku miesięcy.
Zauważyłem że dużo więcej satysfakcji daje skala mikro, bez poważnego "większego kontekstu". Dużo fajniejsze jest robienie rzeczy które są ciekawe same w sobie, niż świadomość "zmieniania świata". Takie małe dawki dopaminy bo odkryło się drobną ciekawą rzecz, albo zrobiło coś drobnego ale fajnego.
Tworzenie innowacyjnych drobnych rozwiązań których prawie nikt nie użyje, jest dużo lepszą zabawą, niż robienie nudnych irytujących rzeczy, z świadomością że ma to jakiś większy cel.
A jak to wygląda u was i jak się zmieniało z czasem? Bo na pewno nie jest tak, że wchodząc w dorosłość mieliście jedną sztywną wizje w jakim miejscu docelowo chcielibyście pracować i ta wizja się nie zmieniła